I

Nie pamiętam skąd się to u mnie wzięło. Zapewne dostałem na imieniny czy inne urodziny. W każdym razie byłem zachwycony. W gustownej, stylizowanej na ruiny pagody, glinianej donicy – stary dąb. Z blizną po piorunie, z kilkoma gałęziami ze śladami obłamań, ale stojący dzielnie z kędzierzawą, zieloną czupryną uczesaną przez wiatr w jedną stronę. I ze 35 cm wszystkiego. Czasami nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest sztuczny. Ale nie. Choćby dlatego, że oglądając go co dzień z nieukrywaną przyjemniością i podziwem, zacząłem zauważać żółte liście. I nie był to jesienny cykl, bo z opisu wynikało, że to drzewo całorocznie zielone. Rady z różnych poradników czy forów nie dawały nic. I została mu już tylko połowa i tak żółknących liści. Co rano z bólem obserwołałem grubszy dywan listków wokół pnia. Wreszcie gdzieś na końcu internetu znalazłem usługę „Bonsai service”. Nie zastanawiałem się ani chwili.

W drzwiach stał wielki gość w ciemnych okularach i eleganckim garniturze. Z czarnym neseserem w garści. Bezceremonialnie odsunął mnie na bok, rzucając tylko przez ramie pytanie o pacjenta. Ostrożnie odsunął stojące obok doniczki i z trzaskiem zamków otworzył neseser. Zza jego szerokich, zasłaniających pleców po chwili ujrzałem … drwala! Niby wszystko wedle sztuki i żurnala – kraciasta, flanelowa koszula, broda, siekiera na ramieniu. Tyle, że miał najwyżej 10 cm wzrostu. Chodził wokół mojego bonsai w doniczce, przyglądał się, pukał. Przystawił drabinę i odpiłował kilka suchych badylków. Nie mogłem się napatrzyć i nadziwić. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest sztuczny. Ale nie. Krzątał się, co i rusz wyjmując coś z torby i majstrując przy roślince. Wreszcie usiadł na brzegu doniczki i wyjął kanapki…

Po jakiejś godzinie przywołał tego w garniturze i coś mu klarował. Zdawało mi się, że po japońsku. I zaczął zbierać narzędzia.
mówi, że zalęgły się panu robaki. Ale już po sprawie! Teraz będzie dobrze – zainstalował panu dzięcioła! –

 

 

II

Owocowe bonsai? Dlaczego nie? Nie zastanawiałem się ani chwili nad decyzją. Tylko krótki wybór między śliwką, gruszą a wiśnią. Wybrałem jabłoń. Szybka dostawa i wybór nasłonecznionego miejsca na parapecie. Akurat była wiosna i całe drzewko pokryło się białoróżowym kwieciem. Bardzo byłem ciekaw, co to z tego dalej będzie i ile by tego musiało być, żeby jakiś dżem czy wino? Dziesięć hektarów? Ale jak to zbierać?
Wczesną jesienią faktycznie gałęzie obwisły pod ciężarem małych, czerwonych kuleczek. Domyślałem się, że jakby było normalnych rozmiarów, to miałbym klęskę urodzaju. Rozmyślałem już, jakby tu pomóc – czy może pozrywać pensetą, czy patyczkami gałęzie popodpierać. Nie chciałem potrząsać, bo mogłem raz za silno… I tak oglądając je z każdej strony, nagle, za pniem i krzaczkiem zauważyłem dwie małe, leżące postacie. Były nagie… Ubrałem okulary – bez wątpienia – kobieta i mężczyzna. Kobieta wstała, przeciągnęła się i zaczęła rozglądać. Mężczyzna chyba drzemał. Dziewczyna chwilę pokręciła się, po czym zainteresowała się owocami. I nagle z gałęzi wyhynął wąż! I obscenicznymi ruchami zaczął podsuwać swój kojarzący się łeb z rozwidlonym, ruchliwym językiem. Szybkim ruchem złapałem go za ogon i śmignąłem przez okno – nie wtrącaj się! A do nagiej pary pod obficie owocującą jabłonią mruknąłem – smacznego!.
I dyskretnie zasłoniłem paprotką…

 

 

III

Wielka donica i trzy drzewka bonsai. Rosochate, zczochrane, czerwone sosny. To był świetny pomysł – na wielkim parapecie miałem teraz park na miarę możliwości. Możliwości mieszkania w ścisłym, gęstym, hałaśliwym centrum. Ruch samochodowy i tramwaj atakował całą dobę, że nieraz zdawało mi się ze auta i tramwaje wjeżdżają mi do pokoju. A zieleń była tu nieliczna, rachityczna i przerażona…
Siadałem sobie wygodnie i wpatrywałem kontemplując drzewka z zachwytem. I od razu przenosiłem się do nieokreślonej, przyjemnej, zielonej krainy. Do landszaftu, gdzie szemrał strumyk, kwiliła ptaszyna i szumiały drzewa. To dawało wytchnienie.Dawało siłę. Umożliwiało w miarę normalne funkcjonowanie. Taki azyl. Choćby umowny…

Któregoś dnia dzwonek w drzwiach odezwał się bardzo urzędowo. Zanim się obejrzałem, czy cokolwiek zdecydowałem – już byli w środku. Ten najważniejszy przedstawił się jakimś długim tytułem i jeszcze ważniejszą funkcją. Wręczył mi pismo. Do mnie. Decyzja. Za mnie i dla mnie. Próbowałem zrozumieć; wszystko niby po polsku, ale jakby w obcym języku. Widząc, że nie bardzo rozumiem, Najważniejszy popatrzył z politowaniem i zaczął wyjaśniać
wedle najnowszych planów i wytycznych zagospodarowania przestrzennego miasta i organizacji tejże przestrzeni, w celu polepszenia komfortu mieszkańców i usprawnienia warunków komunikacji…
… automatycznie przestałem go słuchać, bo przestałem rozumieć i nadążać za jakimkolwiek sensem. Włączyłem się dopiero na słowa –
… i dlatego musimy wyciąć pańskie drzewa! –
Zobaczyłem jak dwóch jego towarzyszy szykuje do odpalenia wielkie łańcuchowe piły. A Najważniejszy przymknął oczy i wystękał w ekstazie
– … a potem wszystko to się wyłoży kamiennymi płytami!..

Komentarze

comments